Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/252

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXIV.


Dnia dwudziestego tego miesiąca doszliśmy do przekonania, że nie możemy już dłużej karmić się orzechami, których spożycie wywoływało gwałtowne bóle. Postanowiliśmy podjąć rozpaczliwą próbę spuszczenia się w dół po południowym stoku wzgórza. Ściana wąwozu wznosiła się w tem miejscu niemal prostopadle, a gdzieniegdzie wysuwała się nawet występami poza linję pionową. Składała się z miękkich warstw talku i miała wysokość conajmniej stu pięćdziesięciu stóp.
Po dłuższem poszukiwaniu znaleźliśmy mniejwięcej w odległości dwudziestu stóp od skraju przepaści wąski występ skalny. Peters zeskoczył na niego, posiłkując się powiązanemi chustkami, niby liną ratunkową. Ja skoczyłem również, skok ten był jednak trudniejszy i bardziej niebezpieczny, bo nie miałem już wspomagającego mnie towarzysza. Jedynym sposobem dalszego schodzenia w dół była metoda, którą posłużyliśmy się już dawniej, kiedy ziemia zasypała nas w rozpadlinie skalnej i kiedy sądziliśmy już, że jesteśmy żywcem pogrzebani. Jak wówczas przy wstępowaniu w górę, tak i teraz przy schodzeniu, postanowiliśmy wycinać nożami schody w miękkiej skale. Wprost trudno wyobrazić sobie, jak niebezpieczne było to przedsięwzięcie. Ale, nie mając wyboru, musieliśmy odważyć się na nie.