czowo dokoła kołków, powoli lecz ustawicznie rozluźniały się. W uszach huczał szum, szeptałem drżącemi ustami: „Oto dzwoni mój dzwon pogrzebowy!" I nagle ogarnęło mnie nieprzezwyciężone pragnienie, by spojrzeć w przepaść. Nie mogłem już, nie chciałem wpijać się wzrokiem w jednostajną gładkość skalnej ściany. Poddając się niezwykłemu, niewypowiedzianemu podnieceniu, z uczuciem grozy lecz i z uczuciem niesłychanej ulgi, skierowałem spojrzenie w otwierającą się pod mojemi stopami przepaść.
Przez chwilę zacisnąłem rozpaczliwie palce wkoło drewnianego kołka, a jednocześnie z tem poruszeniem
zaświtała mi jeszcze w mózgu jakaś słabiutka, wątła jak cień, nadzieja ocalenia. — Ale już w następnej chwili przeniknęło całą moją istotę tylko jedno jedyne pragnienie: runąć w dół! jakaś namiętna, nie dająca się zwalczyć, ani wytłumaczyć żądza upadku.
Wypuściłem z ręki drewniany kołek, uderzyłem plecami w gładką ścianę i opierałem się o nią przez sekundę, czy nawet krócej, wahadłowym ruchem. Potem mózg napełnił się chaosem, wydało mi się, że słyszę jakiś przeraźliwy okrzyk, jakaś ponura, szatańska, mglista postać stanęła nagle podemną, jęknąłem głośno, serce pękało mi w piersi, padłem w wyciągające się
ku mnie upiorne ramiona.
Zemdlałem, a Peters pochwycił mnie w chwili upadku. Obserwując mnie z dołu, podczas gdy schodziłem po stromej ścianie, zauważył grożące mi niebezpieczeństwo, usiłował wszelkiemi sposobami dodać mi odwagi; ja jednak byłem nazbyt podniecony, by zrozumieć jego nawoływania, co więcej, nie uświadamiałem sobie nawet, że do mnie przemawia. Kiedy spostrzegł, że się
chwieję, szybko zaczął wdrapywać się w górę, aby po-
Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/255
Ta strona została przepisana.