Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/257

Ta strona została przepisana.

stoszała. Zauważyliśmy tylko kilka niezwykle dużych skorpionów i innych gadów, jakich zazwyczaj nie napotyka się w tych szerokościach geograficznych.
Ponieważ przedewszystkiem chcieliśmy zdobyć pożywienie, postanowiliśmy wyruszyć ku zatoce, odległej stąd o pół mili, aby zapolować tam na żółwie, które widzieliśmy z naszego obserwacyjnego punktu na wzgórzu. Posuwaliśmy się naprzód bardzo ostrożnie. Ale zaledwie uszliśmy jakieś sto yardów, na zakręcie drogi wypadło na nas z zasadzki, urządzonej wewnątrz niewielkiej groty, pięciu dzikich tubylców, a jeden z nich uderzeniem włóczni powalił Petersa na ziemię. Gdy padł, cała banda rzuciła się na niego, aby go dobić, dzięki czemu, wbrew swej woli, pozwolili mi odzyskać równowagę umysłu i otrząsnąć się z nagłego przestrachu.
Miałem wprawdzie w ręku muszkiet, ale broń ta, zrzucona w głąb przepaści, doznała przytem uszkodzeń i nie nadawała się do użytku. Wobec tego odrzuciłem ją na bok, a zawierzyłem pistoletom, które przechowywałem troskliwie w pogotowiu za pasem. Zwróciłem się naprzeciw napastnikom, trzymając broń w obu rękach i wystrzeliłem szybko raz po raz.
Dwaj dzicy runęli na ziemię, a wśród nich także ten, który właśnie zamierzył się włócznią na Petersa. Ponieważ przyjaciel mój mógł teraz stanąć do boju, dalsza walka nie nastręczała już trudności. Peters miał również pistolety za pasem, nie skorzystał z nich jednak, a natomiast wolał zaufać tylko swej ogromnej sile fizycznej, która, jak to już niejednokrotnie wspominałem, sięgała wprost cudownych granic. Wyrwał maczugę z rąk powalonego przeciwnika i krótkiem uderzeniem roztrzaskał łby trzech pozostałych dzikusów. W ten sposób pozostaliśmy zwycięzcami na polu walki.