kroków. Tymczasem jednak my byliśmy już panami łodzi. Zrazu zamierzaliśmy tylko wyholować czółno na otwarte morze i w ten sposób zabezpieczyć je przed dzikimi. Okazało się jednak, że czółno jest nazbyt mocno przytwierdzone. Wobec tego Peters, bez namysłu, rozbił przód i jeden z boków łodzi kilku silnemi
uderzeniami kolby muszkietu, a uczyniwszy ją w ten sposób niezdatną do użytku, zawrócił wraz ze mną na pełne morze. Wprawdzie dwaj dzicy chwycili rękami krawędź naszego czółna, usiłując nas zatrzymać, ale pozbyliśmy się ich pchnięciem noża.
Na razie więc byliśmy ocaleni i mknęliśmy całą siłą wioseł po falach oceanu. Główne oddziały dzikich, dobiegłszy na wybrzeże i ujrzawszy zniszczoną łódź, poczęły wyć z rozpaczą i wściekłością. Doprawdy, o ile zdołałem poznać to plemię, uważam je za najgorszą, najzłośliwszą, najobłudniejszą, najbardziej mściwą i najbardziej krwiożerczą rasę ludzką, jaka kiedykolwiek istniała na kuli ziemskiej. Nie ulega wątpliwości, że,
gdybyśmy byli wpadli w ich ręce, zamordowaliby nas bez litości. Aczkolwiek łódź była rozbita, próbowali
gonić nas jeszcze, płynąc w jej szczątkach, gdy zaś przekonali się, że nie osięgną celu, wyzionęli swą wściekłość przeraźliwym wrzaskiem, poczem zawrócili ku wzgórzom.
Ocaleliśmy przed bezpośredniem niebezpieczeństwem, ale sytuacja nie wyjaśniła się jeszcze bynajmniej na
naszą korzyść. Pamiętaliśmy, że wyspiarze posiadali cztery łodzie, a ponieważ nie wiedzieliśmy, że dwie z nich uległy zniszczeniu podczas wybuchu prochów na statku (o czem dopiero później objaśnił nas nasz jeniec), przypuszczaliśmy, że czółna te znajdują się w innej zatoce, odległej mniejwięcej o trzy mile, i że
Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/260
Ta strona została przepisana.