Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/263

Ta strona została przepisana.

się możliwość odkrycia nowego lądu, tylko tam świtała nadzieja, a nawet prawdopodobieństwo znalezienia łagodniejszego klimatu.
Aż do tej chwili przekonywaliśmy się, że Ocean Antarktyczny, podobnie jak Ocean Arktyczny, nie grozi gwałtownemi burzami, ani nazbyt spiętrzoną falą. Jednakże nasze czółno było niezwykle kruche. To też niezwłocznie zajęliśmy się umocnieniem go i przystosowaniem do żeglugi, o ile było to możliwe w istniejącej sytuacji. Dno łódki było sporządzone z nie lepszego materjału, aniżeli kora — i to z kory jakiegoś nieznanego nam drzewa. Boki tworzyła mocna plecionka z łoziny, najzupełniej odpowiednia celowi, jakiemu służyła. Czółno miało ogółem pięćdziesiąt stóp długości, cztery do sześciu stóp szerokości i cztery i pół stopy głębokości. W wymiarach i kształcie różniło się bardzo znacznie od łodzi, jakie napotykano dotąd u wyspiarzy na morzach południowych, tam, dokąd dotarli cywilizowani wędrownicy. Nie mogliśmy wprost uwierzyć, by czółno to było dziełem niezdarnych wyspiarzy, którzy je posiadali, a w parę dni później dowiedzieliśmy się istotnie od naszego więźnia, że czółna takie sporządzali mieszkańcy pewnej wyspy położonej dalej ku południo-zachodowi i że czółno, na którem płyniemy, dostało się w ręce naszych barbarzyńców tylko dzięki jakiemuś przypadkowi.
Niestety, mało tylko mogliśmy uczynić, by umocnić nasz wątły statek. Na obu krańcach odnaleźliśmy dość szerokie szczeliny, które pozatykaliśmy, możliwie jak najlepiej, szmatami, wydartemi z naszych wełnianych bluz. Ponieważ w łodzi znajdowało się sporo zbędnych wioseł, zbudowaliśmy z nich rodzaj drewnianej zapory na dzióbie czółna, aby osłonić je w ten sposób