Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/33

Ta strona została przepisana.

moi otrzymali sfałszowany list i w poniedziałek rano opuściłem rodzinny dom, oświadczając, że pojadę do Nowego Bedfordu łodzią parową. Pobiegłem najprostszą drogą do Augusta, który oczekiwał mnie na najbliższym rogu ulicy. Pierwotnie zamierzałem ukrywać się aż do wieczora, a dopiero o zmroku zakraść się na statek. Ale gęsta mgła sprzyjała naszym planom, wobec czego poniechałem ten plan, aby nie tracić czasu nadaremno. August zdążał przodem wprost do portu, ja postępowałem za nim w pewnej odległości, otulając się ogromnym płaszczem marynarskim, który August umyślnie przyniósł, aby zmienić mój zewnętrzny wygląd.
Przechodziliśmy właśnie około studni pana Edmunda i chcieliśmy skręcić w boczną ulicę, gdy nagle spotkałem się oko w oko z rodzonym dziadkiem, starym panem Petersonem.
— A to co znowu, Gordonie!? Na Boga! — zawołał dziadek, a po chwili dodał: — Czemuż to wdziałeś na siebie tę brudną szmatę?
— Panie — odpowiedziałem, zmieniając w miarę możności głos i nadając mu twarde, ochrypłe brzmienie, a jednocześnie wykrzywiając twarz z udaną złością. — Mylisz się pan, jak mi się wydaje. Przedewszystkiem nie nazywam się bynajmniej Goddin, a pozatem bardzo bym pragnął, abyś pan lepiej wybałuszał gały i nie traktował mego nowiuteńkiego płaszcza, jako brudnej szmaty, ty stary ślepaku!
Nie bez wysiłku — zaręczam — zdusiłem śmiech w krtani, ujrzawszy, jak stary gentleman przyjął do wiadomości tę zuchwałą apostrofę. Staruszek cofnął się wstecz o dwa, trzy kroki, najpierw zbladł jak chusta, potem nagle spurpurowiał na twarzy, zdjął i przetarł okulary, a wreszcie przebiegł pośpiesznie koło mnie, za-