— Nie, nie! — odpowiedziałem. — Nic mi nie braknie, jest mi tu doskonale. Kiedyż wyruszamy w drogę?
— Najpóźniej za pół godziny podniesiemy kotwicę — szeptał August. — Zakradłem się tutaj na chwilę, aby cię o tem zawiadomić i uspokoić twoje obawy, na wypadek, gdybym w ciągu pierwszych trzech czy czterech dni podróży nie mógł cię odwiedzić. Na pokładzie wszystko dobrze. Kiedy odejdę i zamknę drzwiczki, przemknij ostrożnie wzdłuż liny aż do gwoździa w podłodze mojej kajuty. Znajdziesz tam zegarek, który przyda ci się bardzo, bo teraz nie możesz się orjentować w czasie, nie oglądając światła dziennego. Przypuszczam że i teraz nie potrafiłbyś określić, jak długo już tu przebywasz. Dopiero trzy dni. Dzisiaj dwudziesty czerwca. Wręczyłbym ci własnoręcznie zegarek, ale boję się, by nie zauważono mojej nieobecności.
Poczem pozostawił mnie samego.
Mniej więcej w pół godziny później poczułem wyraźnie, że bryg zaczyna się poruszać. Doznawałem uczucia niewysłowionego szczęścia, że moja wielka podroż nareszcie się rozpoczyna. Upojony radością, byłem gotów znosić bez szemrania wszelkie niewygody aż do chwili, kiedy zamienię mieszkanie w ciasnej skrzyni na obszerną, rozkosznie urządzoną kajutę.
Tymczasem należało przedewszystkiem zabrać zegarek. Nie zapalając ślepej latarki, macając w ciemności i kiedy niekiedy posiłkując się przewodnictwem sznura, błądziłem poprzez labirynt przejść. Był on tak zawiły, że parokrotnie wracałem na to samo miejsce. Wreszcie dotarłem do gwoździa, wziąłem zegarek i cofnąłem się do mojej kryjówki. August pozostawił mi parę książek, przejrzałem je i jako najbardziej interesującą lekturę, wybrałem opis wyprawy Lewisa i Clarke’a do ujścia
Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/38
Ta strona została przepisana.