Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/42

Ta strona została przepisana.

miałem już zupełną świadomość. I nie mogłem wątpić, że łapy olbrzymiego potwora naprawdę ugniatają mi piersi, wyczuwałem wyraźnie jego gorący oddech w pobliżu twarzy, białe, ogromne kły jaśniały wśród ciemności.
Gdyby życie moje w tej chwili było zawisłe od jednego tylko ruchu, od jednego tylko okrzyku — nie zdołałbym ani się poruszyć, ani krzyknąć. Dzikie zwierzę, jakiegokolwiek było rodzaju, trwało w swej pozycji, nie zadając mi bezpośrednio gwałtu. Leżałem bezradny, nawpół martwy, przygnieciony jego cielskiem. Czułem, że siły fizyczne i duchowe opuszczają mnie szybko i nie wiele już brakowało, bym umarł i to umarł z samego przestrachu. Umysł odmawiał mi posłuszeństwa, ogarniał mnie obłęd, wzrok mój osłabł, tak że nawet płomienne ślepia, wpijające się we mnie, wydawały się coraz bardziej mętne.
Ostatnim wysiłkiem wydałem stłumiony jęk; zwróciłem się do Boga okrzykiem rozpaczy, gotując się na śmierć.
Ten cichy dźwięk głosu jakgdyby rozbudził uśpioną wściekłość zwierzęcia. Runęło na mnie całym swym ciężarem. Czyż jednak zdołam opisać moje zdumienie?
Zwierzę, zamiast rozszarpać mnie, poczęło mi lizać twarz i ręce, wśród objawów największego przywiązania i radości. Wtedy ogarnęło mnie zdumienie bez granic. Ale nazbyt dobrze znałem skowyt i pieszczoty mojego nowofundlandczyka. To on był — mój pies Tygrys.
Krew uderzyła mi gwałtownie do głowy. Doznałem uczuć wyzwolenia i odrodzenia. Zeskoczyłem szybko z materaca, na którym leżałem, objąłem ramionami szyję mego wiernego przyjaciela i towarzysza, a fala