Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Ciało moje rozpalała gorączka, a pragnienie dręczyło mnie wprost nie do zniesienia. Doczołgałem się po ciemku do resztek wody, nie miałem bowiem światła. Świeca w latarce wypaliła się doszczętnie, a pudełko fosforowych zapałek gdzieś się zapodziało. Niestety, dzbanek był próżny. Tygrys wypił widocznie ostatnie krople wody, jak również zjadł zepsutą baraninę, bo tylko naga kość, dokładnie ogryziona, leżała przy wejściu do kryjówki. Strata mięsa nie bolała mnie wcale, natomiast brak wody przejmował serce rozpaczą. Byłem tak osłabiony, że każde poruszenie wywoływało dreszcze. Na domiar nieszczęścia, bryg kołysał się gwałtownie, a beczki od oleju, ułożone na mojej skrzyni, groziły runięciem i zamknięciem mi wyjścia. Doznawałem też silnych objawów morskiej choroby.
Postanowiłem teraz, nie zważając już na nic, udać się do ukrytych drzwiczek i wołać o pomoc. Zdawałem sobie sprawę, że niebawem braknie mi już sił potemu. Zacząłem szukać nowej świecy i pudełka z zapałkami. Po chwili odnalazłem zapałki, świec jednak znaleźć nie zdołałem, chociaż przypominałem sobie dobrze, gdzie je położyłem. Zaniechałem narazie dalszych poszukiwań, nakazałem Tygrysowi, aby nie ruszał z miejsca i wyruszyłem w drogę ku kajucie Augusta.
Teraz dopiero przekonałem się dowodnie, jak bardzo jestem osłabiony. Posuwałem się naprzód z największym trudem; często członki wypowiadały poprostu służbę; parę razy upadałem na ziemię i leżałem przez kilka minut nawpół przytomny. Mimo wszystko instynkt pchał mnie naprzód. Rozumiałem dobrze, że, jeżeli pozostanę bezsilny osłabieniem w tych krętych, ciasnych korytarzykach, będę zgubiony bez ratunku.