Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/47

Ta strona została przepisana.

silnie na podłogę, snułem w wyobraźni najstraszliwsze obrazy grożącej mi niebawem śmierci z głodu, pragnienia, zatrucia złem powietrzem.
Wreszcie zapanowałem nieco nad rozdrażnieniem i zgrozą. Odszukałem palcami szczeliny i szpary przy drzwiach. Usiłowałem stwierdzić, czy nie przedostaje się przez nie choć odrobina światła. Ale nie, ciemność panowała zupełna. Potem wbijałem w szczeliny ostrze noża, póki nie natrafiłem na twardy opór. Zacząłem drapać tę przeszkodę i przekonałem się, że jest to jakiś żelazny ciężar. Z lekkiego kołysania się żelaza wywnioskowałem, że położono w tem miejscu zapewne zwój lin okrętowych.
Nie pozostało nic innego, jak odszukać powrotną drogę do kryjówki i tam albo poddać się smutnemu losowi i beznadziejnie oczekiwać śmierci, albo uspokoić wzburzenie umysłu, skupić wszystkie siły duchowe i obmyślić jakiś plan ratunku.
Musiałem zwalczyć liczne trudności, zanim przedostałem się z powrotem do mojego schroniska. Dowlókłszy się do skrzyni, ległem wyczerpany na materacu. Tygrys ułożył się obok mnie i skomleniem i pieszczotą starał się niejako pocieszyć mnie w niedoli i obudzić energję do działania.
Niebawem jednak dziwne zachowanie się psa zwróciło moją uwagę. Przez parę minut lizał mi twarz i ręce, potem nagle odsunął się i zaskowyczał cicho. Powtarzało się to kilkakrotnie. Kiedy wyciągałem rękę, przekonywałem się, że zawsze leży na grzbiecie, podnosząc łapy do góry. To ponawiające się postępowanie psa wydało mi się niezwykle dziwnem, zwłaszcza, że nie mogłem wyjaśnić sobie przyczyny. Ponieważ pies wydawał się bardzo smutny, przypuściłem, że może od-