Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/51

Ta strona została przepisana.

Nadaremnie wymyślałem tysiące najniedorzeczniejszych sposobów zdobycia światła — pomysłów, jakie zlęgnąćby się mogły chyba w niespokojnych snach palacza opium — a z których każdy poszczególnie i kolejno wydawał się to najrozsądniejszy, to najniedorzeczniejszy, zależnie od tego, czy wyobraźnia czy rozum brały górę.
Wreszcie jednak zdobyłem się na pewien pomysł, który wydawał się całkiem rozważny. Wprost dziwiłem się, czemu już poprzednio nie wpadłem na tę myśl. Rozłożyłem strzęp papieru na okładce książki, wziąłem kruszyny fosforu, zebrane w beczułce i rozsypałem je po powierzchni, a potem zacząłem ostrożnie, nieprzerwanym ruchem rozcierać fosfor płaską dłonią. Niebawem cała kartka zamigotała słabym blaskiem. Gdyby były na niej wypisane jakieś słowa, mógłbym je odczytać bez trudności. Nie dostrzegłem jednak ani jednej głoski, papier błyszczał nieskazitelną bielą. Po chwili blask przygasł, a wraz zagasła też we mnie ostatnia iskierka nadziei.
Już przedtem parokrotnie wspominałem, że umysł mój w poprzedzającym okresie czasu był przyćmiony, jakgdyby stępiały. Potem, coprawda, zdarzały się momenty, kiedy czułem się zupełnie zdrów, co więcej, miałem siłę i energję do działania. Ale chwile te bywały bardzo rzadkie. Nie należy zapominać, że co najmniej od kilku dni oddychałem zatrutą atmosferą ciasnego Wnętrza wielorybniczego statku i że w ciągu tego czasu wypijałem tylko bardzo skąpe porcje wody. Podczas ostatnich czternastu czy piętnastu godzin dręczyło mnie straszliwie pragnienie — nie spałem już zupełnie. Solone konserwy, ostro przyprawione, służyły mi przeważnie za pokarm, a stały się jedyną strawą od chwili, kiedy baranina uległa zepsuciu. Wprawdzie miałem