Bryg wypłynął na morze — jak słusznie przypuszczałem — mniej więcej w godzinę później, gdy August dał mi zegarek. Był to dzień dwudziesty czerwca. Wspomniałem poprzednio, że przebywałem już wówczas od trzech dni pod pokładem statku. W ciągu całego tego czasu panowało na pokładzie zamieszanie i ożywiony ruch. Do kajuty kapitańskiej i wszystkich innych wbiegali ustawicznie marynarze, August więc nie mógł mnie odwiedzić, obawiał się bowiem, by tajemnica ukrytych drzwiczek nie wyszła na jaw. Kiedy wreszcie w sposobnej chwili porozumiał się ze mną, zapewniłem go, że powodzi mi się jak najlepiej w mojem ukryciu.
Podczas następujących dwóch dni nie niepokoił się moim losem, chociaż, mimo to, upatrywał sposobność, by się ze mną zobaczyć. Okazja taka nadarzyła się dopiero czwartego dnia. Parokrotnie w ciągu tego czasu zamierzał wyznać ojcu nasz figiel i wyprowadzić mnie na pokład, ale ciągle jeszcze krążyliśmy w pobliżu Nantucket, a z kilku powiedzeń kapitana Barnarda mógł wywnioskować, że kapitan prawdopodobnie przybiłby niezwłocznie zpowrotem do brzegu, gdyby się dowiedział o mojej obecności na statku. Poza tem August — jak twierdził — był przekonany, że nie odczuwam żadnych zgoła braków, umówiliśmy się bo-