Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/63

Ta strona została przepisana.

szcie nawet bardzo głośno. W odpowiedzi rozlegało się tylko donośne chrapanie. Nie wiedział teraz, co począć. Aby dojść do kryjówki, musiałby poświęcić na to sporo czasu, a tymczasem kapitan Barnard mógł był zauważyć jego nieobecność, ustawicznie bowiem wzywał go do siebie, aby mu pomagał w prowadzeniu księgi okrętowej oraz innych zapisków. Dlatego wreszcie zdecydował się powrócić do kajuty i czekać na bardziej sprzyjającą chwilę, kiedy mógłby poświęcić mi więcej czasu. Odszedł, nie czyniąc sobie wyrzutów sumienia, wydawało mu się bowiem, że śpię spokojnie i zdrowo; nie przeczuwał bynajmniej, że uwięzienie tak fatalnie oddziaływa na moje zdrowie.
Właśnie zamykał ostrożnie drzwiczki, ukryte w podłodze, gdy nagle dosłyszał jakieś dziwne szmery i hałasy, dochodzące z przeciwległej kajuty. Nie wahając się ani chwilę, szybko zatrzasnął klapę i otworzył drzwi swej kajuty. Zaledwie stąpił nogą na próg, ujrzał przed oczyma błyszczącą lufę pistoletu i w tej samej chwili silny cios powalił go na ziemię.
Jakaś muskularna ręka objęła mu szyję żelaznym uściskiem. Nie mógł się poruszyć z miejsca, ale widział wszystko, co się dookoła dzieje.
Kapitan Barnard, jego ojciec, leżał, ze związanemi rękami i nogami, na schodach wiodących do kajut, głową na dół. Z głębokiej rany na jego czole sączył się szeroki strumień krwi. Kapitan nie odzywał się i, jak się wydawało, walczył ze śmiercią. Pochylony nad nim, klęczał pierwszy sternik i z wyrazem szatańskiej złości na twarzy, przeszukiwał kieszenie nieszczęśliwej ofiary, wyciągając z nich kolejno zegarek i portfel z pieniędzmi.
Siedmiu ludzi z pośród załogi, z kucharzem, murzy-