Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/80

Ta strona została przepisana.

mój oddech czy chrapanie. Otworzył szeroko przednią ściankę latarni i podniósł ją wysoko w górę, mając nadzieję, że, jeżeli jeszcze żyję, to dostrzegę to zbawcze światło i będę ku niemu podążał.
Ale nadaremnie nasłuchiwał. Nie dawałem znaku życia. Przekonanie, że już umarłem, utrwalało się w nim z każdą chwilą.
Mimo wszystko postanowił, o ile tylko okaże się to możliwe, dotrzeć aż do mojej kryjówki, aby naocznie stwierdzić, co się ze mną stało. Chociaż przeszkody ciągle zagradzały drogę, nieustraszenie szedł naprzód. Ogarniała go coraz większa rozpacz, gdy rozmyślał o moim nieszczęsnym losie. Wreszcie stłoczone beczki i skrzynie zamknęły mu niemal zupełnie dalsze przejście. Usiadł smutny wśród zwalonego bagażu i zapłakał, jak dziecko.
W tej właśnie chwili dosłyszał brzęk szkła. To stłukła się flaszka, którą cisnąłem na ziemię. Od tego małoznaczącego, a jednak szczęśliwego wypadku zawisły w tym momencie całkowicie moje losy.
Dużo minęło czasu, zanim dowiedziałem się o tem. Łatwo zrozumiały wstyd, z powodu okazanej słabości i niezdecydowania, zamykał usta mojego przyjaciela. Dopiero znacznie później opowiedział mi szczegółowo wszystko, w godzinach spokojnych, poufnych rozmów, kiedy już nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo.
Oto, gdy stanął przed zamkniętem niemal przejściem, napotkawszy na przeszkody, niesłychanie trudne do zwalczenia, postanowił zaniechać dalszych poszukiwań i powrócić do przedniego kasztelu. — Zanim jednak ktoś potępi go z tego powodu, powinien uprzytomnić sobie należycie straszne okoliczności, wśród jakich znajdował się mój przyjaciel.