Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/82

Ta strona została przepisana.

jaźni. I ja nigdy nie posądzałem go o to. Los zwracał się początkowo wrogo przeciwko mnie. August nie ponosił bynajmniej winy.
Aczkolwiek August posłyszał brzęk szkła, nie był bynajmniej pewny, czy odgłos ten pochodzi z wewnątrz statku. Przecież i marynarze, pijący w kajucie, mogli z hałasem rozbić flaszkę.
Jednakże już ta wątpliwość wystarczyła, by skłonić go do nowych poszukiwań. Wdrapał się w górę po skrzyniach aż do samego niemal śródpokładu, przeczekał chwilę, aż ucichły echa i jeszcze raz nawoływał głośno. W tej chwili zapomniał nawet o niebezpieczeństwie, na jakie się narażał, gdyby ktoś z załogi posłyszał jego wołanie.
Jak już poprzednio opowiedziałem, słyszałem wyraźnie nawoływanie przyjaciela. Byłem jednak tak podniecony, że głos uwiązgł mi w krtani.
August był już teraz pewny, że nie żyję, skoro mu nie odpowiadam. Zesunął się z góry skrzyń i zamierzał już bez straty czasu powracać do kasztelu. Jak wiadomo, hałas bagażu, który walił się podczas jego przejścia, obił się także o moje uszy.
Był już dość daleko, kiedy dźwięk spadającego noża zatrzymał go znowu na miejscu. Zawrócił natychmiast, wdrapał się znowu na stos skrzyń i nawoływał dalej. Tym razem krtań moja wydała głos, odpowiedziałem na wezwanie. August, uszczęśliwiony, że odnajduje mnie żywego, postanowił odważnie stawić czoło wszystkim trudom i niebezpieczeństwom. Przedostawszy się poprzez labirynt i zwały bagażu, dotarł aż do skrzyni, przed którą leżałem ostatecznie wyczerpany.