Ilekroć ujrzysz, jak zhukana fala
Po głębiach barką przerzuca tułaczą:
Niech się anielskie serce nie użala
Nad płynącego trwogą i rozpaczą!
Tę barkę wicher odbił od okrętu,
Na którym żeglarz swe nadzieje złożył;
Jeżeli wszystko jest pastwą odmętu,
Czegóżby płakał, o coby się trwożył?
Lepiej mu pośród żywiołów bezrządu
Walczyć co chwila z nowymi przygody,
Niż gdyby wybrnął i z cichego lądu
Patrzył na morze i liczył swe szkody.
Różnym losem rzuceni na świata powodzie,
Spotykamy się z sobą jak dwie różne łodzie!
Twoja, barwą nowotną i pancerzem lśniąca,
Bisiorem wiatry chwyta, nurt piersią roztrąca;
Moja, na woli burzy i morskich straszydeł,
Wyrzucona bez steru ledwo z resztą skrzydeł!
Gdy jej owad tajemny nawskroś piersi porze,
Gdy gwiazdy chmurą zaszły: kompas rzucam w morze.
Rozminiem się!... I kiedyż w jedną pójdziem drogę?
Ty mnie szukać nie będziesz, ja ciebie nie mogę...