Strona:PL Poezye Tomasza Kajetana Węgierskiego 187.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Byle księdzu powiedział, co był niebu dłużny,
Obszedł kilka kościołów, i dawał jałmużny.
Już ze wszystkich ulic okolic gromada poddaństwa,
Wiele si też zjechało nabożnego państwa.
Kolasą bułanemi ciągnioną kobyły,
Przywlókł się z swą Imością Podsędek otyły;
Sześcią zdobną gałkami karetę powoli
Przyjechał na ten odpust Wielmożny Podstoli;
Tuż za nim, co każda mieć powinna publika,
Widziano jadącego tej ziemi Skarbnika;
Sześć koni troche lepszych, liczna czeladź dworska
Wydała, że się wali godność Podkomorska.
Za niemi wielka mnogość ziemianek, ziemianów,
Ludzi różnego wieku, rozmaitych stanów,
Kupców swarnych, przekupek, opojów, kramarzów,
Między któremi dwóch też przybyło księgarzów;
Słowem mówiąc na odpust tak wielki, tak rzadki,
Dość się Panów zjechało i wiele czeladki.
Już się sproszone zinąd mnichy i kanony,
Jedni na mszą gotują, drudzy na ambony.
Już się ciekawsza niżli nabożna gromada,
Wali w kościół i ławki najpierwsze zasiada.
Gdy przez cmentarz spiesząc się Pleban do kościoła,
Ujrzał w nim Organistę, a tuś mi, zawoła
Tyś to jest, co do złości łączący odwagę,
Tak znaczną mej godności uczynił zniewagę?
I jeszcze po tej zbrodni śmiesz włazić mi w oczy,
Zaraz ja cię. — Wnet kniemu z impetem przyskoczy.
Strwożył się tym zamachem Pan Grzegorz zmieszany,
Umyka się, by tyłem gdzie przypadł do ściany,