Książę z orszakiem wszystko starannie szacował i dzielił na trzy równe części, z których jedna szła na jego skarb, druga — na rycerstwo, a trzecią dawano kapłanom.
Zaczem przyprowadzono szeregi jeńców, powiązanych w łyka, śród których więcej było mężczyzn lub zgoła nawet chłopiąt; niewiasty brano mniej chętnie, i te swawola żołnierska często traciła w pochodzie; znaczniejszych rodem i majątkiem brał książę lub zdawał na opiekę któremu z panów lub dworzan, spodziewając się bogatego okupu, resztę zaś dzielono na równi z innym łupem[1].
Lecz oczy wszystkich pilnie baczyły rozrosłego rycerza ze spuszczoną na oczy przyłbicą[2], który stał na uboczu, pilnie strzegąc ładownego wozu i branki kosztownie odzianej na nim. Jego groźna postawa nieośmielała ciekawych, którzyby radzi zajrzeli w oczy snadź młodej jeszcze niewieście.
Aż ruszył oto jeden z odważniejszych i sięgnął ręką po skrzynię, na której siedziała branka.
— Wara! — zakrzyknął rycerz, groźnie wstrząsając orężem — wara! — jeśli nie chcesz, żeby łeb twój był pod mojemi nogami. Nie żądam źdźbła z ogólnej zdobyczy, lecz biada temu, kto po moją sięgnie!...
Odstąpił napastnik, ale pomruk niezadowolenia rozległ się wnet w ciżbie.