Więc czuwali, starannie dorzucając drewek, przyniesionych ze świętego gaju, to od czasu do czasu sypiąc na ogień wonne zioła i okruchy bursztynu.
Właśnie była kolej Trojdana. Jego towarzysz znużony czuwaniem drzemał w kąciku.
Było już po zachodzie słońca, gdy cichy szelest kroków zbudził go z zadumy, a zaraz potem usłyszał szeptem wymówione słowa:
— Trojdanie, mój synu, czy jesteś tu?
Poznał ów głos i, powstawszy wnet, ściskał rękę starego i, snać znużonego długą wędrówką, przybysza.
— Jakżem ci rad, kochany Wszeborze, siadaj i mów, coś widział i słyszał.
Starzec stęknął z utrudzenia i przysiadł u podnóża jednego z bóstw.
— O panie, ileż trudów każesz mi ponieść i to na własne twoje utrapienie, jak również i dobrego ojca twego, który tam schnie za wami i rozpacza.
Młodzian obejrzał się trwożnie i rzekł głosem przyciszonym:
— Zapomniałeś o mym rozkazie: tu ty jesteś mym ojcem, bo wszystko inaczej się wyda, a cały mój zamysł upadnie i głową tę sprawę przypłacę.
— Więc pomyśl nad tem i wróć do domu i kraju własnego — zachęcał sługa.
— Niestety zapóźno! Nie mówmy już o tem, a mów mi raczej, czyś spełnił moją prośbę i rozkaz.
Strona:PL Pojata córka lizdejki.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.