Strona:PL Pojata córka lizdejki.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

Starzec zamruczał niechętnie i wskazał na skrzynkę, którą krył pod opończą[1].
— A toż mi ramiona niemal opadły z omdlenia, a biedy z tem zażyłem okropnej, że i wrogom większej nie życzę.
— O wierny, dobry mój druhu! — zawołał ucieszony Trojdan, tkliwie ściskając starca i pożądliwem okiem obejmując skrzynkę.
— Obyż ci to nieszczęścia nie przyniosło większego — rzekł Wszebor.
W tej chwili doleciał ich uszu szmer kroków odległych.
— Ustąp, Wszeborze! — nalegał Trojdan. Starzec już miał się do odwrotu lekki jak młodzian, lecz jeszcze szepnął na odchodnem:
— Pamiętaj, że masz zawsze schronienie u oo. Franciszkanów, gdzie i ja znajduję chwilowy bezpieczny przytułek. «Miłość i poświęcenie» — to hasło, które ci otworzy gościnne wrota.
— Dobrze, już dobrze, lecz idź co rychlej. Jakoż kroki zbliżały się widocznie, więc Wszebor szybko znikł w ciemnościach nocy, a Trojdan skwapliwie pochwycił skrzynkę i uniósł ją pędem, aby ukryć w bezpiecznem miejscu.
Gdy wracał, usłyszał jęki towarzysza i ostry głos Jerbuta, który, zszedłszy ofiarnika na drzemce, rozkazywał mu włożyć rękę w ogień.

Wtedy Trojdan śmiało przystąpił i wstawił się za towarzyszem. Srogi Jerbut gromił ich obu i ostremi obarczał wyrzutami, tego za sen, a Trojdana za nieobecność, lecz obaj ofiarnicy znieśli to cierpliwie i tem uniknęli kary.

  1. Czyli burką.