oko, aby kielichy nie pustowały, więc też i humoru gościom rychło przybyło. Już się uczta miała ku końcowi, gdy do sali weszli nowi goście: byli to dwaj krzyżacy, wysłani przez zakon z życzeniami dla młodej pary.
Życzliwie ich witał Jagiełło, a chytry Wojdyłło już od wejścia coś z niemi szeptał, to znowu oczyma dawał jakieś znaki.
A ci obaj, lubo niby to zakonnicy, lecz ubrani z niezwykłym przepychem, szli dumni a pełni skrytych i przebiegłych zamiarów. Młodszy dowódzca wojskowy, tak zwany u nich komtur, hr. Sundstein, zadziwiał wszystkich niezwykłą butą i pychą, za to starszy jego kolega, duchowny wyższego stopnia, stawał się to jakoś pokrywać i wybuchy towarzysza łagodzić. Ale nikt zresztą z książęcych gości tego nie dostrzegł, a Skirgiełło wnet pośpieszył z puharami najlepszego trunku. A wtedy i gęby rozwiązały się Niemcom. Więc jął ów Sundstein żalić się na dumę Polaków i ich młodej królewny, a nie szczędził przy tem gróźb i przekleństw.
— Jedziemy oto do Krakowa, kędy nas posłano z powitaniem i darami dla owej królowej. Aż tu, mnie, wysłannika zakonu, jakiś pan starosta śmiał nie puścić na gospodę, do zamku, że musieliśmy stanąć na mieście u swojego człeka[1]. Lecz mało tego, iż zwlekano następnie z dopuszczeniem nas do królowej, lecz przysłano rozkaz, abyśmy stanęli w zamku, przybrani w zwykłe szaty ubogich mni-
- ↑ Krzyżacy wszędzie w Polsce i na Litwie mieli swoich szpiegów, którymi byli kupcy lub rzemieślnicy Niemcy.