mieli ruszać dalej, kiedy Sławeńko ofiarował im swoje konie i opiekę.
Lecz na to prawie oburzyła się Aksena, widząc w nim dworaka Kiejstuta, a więc ciemiężcy brata i małżonka, i choć słabsza od towarzyszów, nagliła pierwsza o dalszą podróż.
Lecz Trodjan[1] prosił o chwilę cierpliwości, gdyż chciał wiedzieć, co pocznie Sławeńko z krzyżakami.
Naglony Sundstein oświadczył bezczelnie, iż on już od kilku dni krążył po tej drodze, czuwając nad bezpieczeństwem Pojaty, lecz temu nikt nie wierzył. Wszakże zarówno poetyczny lutnista, jak i Trojdan w sukni ofiarnika, nie mieli ochoty kalać się krwią występnych, więc poprzestano na innej karze.
Oto dozorca gaju przyniósł na poczekaniu dwie młode ostrugane brzózki i te przesunięto przez rękawy obu krzyżakom po jednej tak, by tworzyli ów znienawidzony krzyż. Tego dokonawszy, zawiesili krzyże między drzewami.
— Czekajcie tu, zbóje, aż was kto uwolni, lecz nie krzyczcie, bo pełno niedźwiedzi w lesie, — upominał ich dozorca na pożegnanie.
Poczem niezwłocznie ruszono w drogę, którą można już było odbywać śpieszniej, dzięki wskazówkom dozorcy. Jakoż, mało co zarwawszy cichego i pogodnego wieczora, stanęli u stóp słynnych wzgórz kiernowskich, na których sterczały jeszcze obszerne, lubo całkiem opuszczone, budowle warownego zamczyska i ludnych niegdyś dworców.
Tu zamieszkał Lizdejko już od lat kilku w otoczeniu najwierniejszych starych kapłanów
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Trojdan.