i trąb, przezorniejsi skoczyli budzić starszyznę.
Ocknął się ze snu i ze słodkich marzeń lekkomyślny Sundstein, i chwilę posłuchawszy, nagle zakrzyknął gromkim głosem:
— Hej tam! do broni! do koni! to pieśń Boga-Rodzicy, którą wojska polskie zwykły śpiewać, idąc do boju.
A znał on dobrze tę pieśń i jej skutki z swojej przeszłości rycerskiej.
Więc, niby spłoszone mrowisko, poruszył się wnet cały obóz krzyżacki: czeladź pobiegła po konie, rycerze zbroili się i odziewali, a niejeden Niemiec z przerażenia przesłaniał oczy dłonią i tak stał nieruchomy, jak drewno.
Jakoż w krótkim czasie wynurzyły się z puszczy i wąwozów konne zastępy polskie i litewskie, a wiódł je do boju słynny z męstwa i doświadczenia Zawisza Czarny. Był to sam kwiat młodzi polskiej i litewskiej, która gorąco rwała się do boju, aby krwią własną przypieczętować świeżo zawarty sojusz braterstwa i niezłomnej wiary.
A na czele innych biegł skrzydlaty huf[1] królowej Jadwigi, dobór młodzieży jej ręką pasowany na rycerzy i szukającej tu dla siebie pola do nieśmiertelnej chwały. Śród innych wyróżniał się rycerz, dosiadający obrotnego kasztana w srebrnym szyszaku i wstęgą niebieską przez ramię opasan.
Ledwie piechota krzyżacka zdołała się zebrać w kupy i zasłonić długiemi berdyszami[2],