Czasem toś nie rozeznał nawet po pieszczocie,
Które dziécię przybrane, a które jest matki, —
Bo się razem chowały i karmiły dziatki,
A gdy któremu dodać — to chyba sierocie.
Lecz gdzież to ja odbiegłem, ho, ho, ho, Mosanie!
Nie o tém miałem mówić Ci moje kochanie!
Wy dziś rozumu głodni, więc powiem o człeku,
Najsławniejszym z rozumu za mojego wieku!
Na podgórzu Sanockiem jest dom starożytny;
Klejnotem Rogalitów, przodkami zaszczytny;
Z Wielkiéj Polski on wyszedł z sławnego Siecina,
A od Krasic w Przemyskiém Krasickich rodzina,
Jak dzielnica osobna, swe imię przybrała,
I od zajęcia Rusi tutaj siadywała.
Nie łakoma na ziemie, ani na zaszczyty,
Żyła cicho w zakonie Rzeczypospolitéj ,
I nie w górę, jak mówią, ale w szérz się niosła,
Choć z każdém pokoleniem we czci ludzkiéj rosła:
W chorągwi do rotmistrza, na sejmie do posła,
W kościele do kanonii — a gdy dla oznaki
Z woli braci wypadło przyjąć urząd jaki.
To chyba tylko ziemski, albo powiatowy;
Taki zwyczaj od wieków był w rodzinie owéj.
Ztąd téż wielki mir miała na Podgórzu całém,
I każdy szukał związków z domem tak wspaniałym,