Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/068

Ta strona została przepisana.

Przynosił ją do zamku — a ułaskawiona
Żyła sobie na lipie z rąk codzień żywiona.
Ztąd cały rój wiewiórek pląsał w cieniu Ksieni,
I miło było spojrzeć w górę po zieleni;
Bo żeby jakie człeka ogarnęły smutki,
To gdy usiadł pod drzewem i patrzył na pląsy,
Które nad nim stroiły zwinne bałamutki,
Musiał się rozweselić i pokręcić wąsy.

Znał Jegomość ten sekret do wiewiórczéj rzeszy,
Wiedział jako się Pani tą chudobą cieszy,
To téż nie raz ją straszył témi wiewiórkami;
I kiedy się pod Ksienią bawił kielichami,
I dobrze podochocił sobie z przyjacioły,
A wiewiórki zbiegały na kamienne stoły,
To Jegomość do Pani: „Hej rybko! Aniele!
A podaj Wasze korek, bo w wiewiórkę strzelę,“
I nie było już rady w ów czas na psotnika,
I musiała nastawić korek od trzewika;
A jak Jegomość strzelił, to na włos nie chybił,
I korek z pod trzewiczka przy nóżeczce wybił....

Kiedy w końcu Listopad Ksienię obrał z wieńca,
I dzieci do pokoju zapędził z dziedzińca,
To bolały serdecznie wyglądając z sieni:
„O jakże to tam zimno! biedna nasza Ksieni!“

Jakiś związek być musi między poetami,
A pomiędzy staremi polskiemi drzewami!
Kto nie zna owéj lipy od Gzarnego-Lasu,
Pod którą Kochanowski zażył tyle wczasu?
Wszakże każdy z poetów wznawiał pamięć miłą
Owej lipy w Narodzie, a iluż ich było?
Lecz mało kio wie o tém, że polska Safona,