Po Marcinie Krasickim, Przemyskim Staroście,
Co od wielkiego dzwona dobywa się z kątka;
Był to człowiek rycerski, pobożny i prosty,
A żeśmy ze krwi jego, z jego kości koście,
Starościńskim kielichem więc zdrowie Starosty!“
I tu Panu Mniszchowi pokłonił się w kole,
I kielich nie wypity postawił na stole.
„Teraz dopiéro zdrowie Sandomiérskie wnoszę,
I wracam do kolei i o kielich proszę!“
Podano kielich duży, a on mówił daléj:
„Wszelki duch Pana Boga w całéj Polsce chwali!
Przecież gdzie Matki Wisły ten nasz San domierzył,
Tam to człowiek najpiérwéj w tę prawdę uwierzył:
Że ze wszystkich wiwatów, które zna Ojczyzna,
Kochajmy się! po Ojcach najdroższa puścizna!
„Kto nie wierzy? niech zmierzy, jeśli się podoba,
Proszę Panowie Bracia, wszak rzecz bardzo prosta?“
Tu w kielich Sandomiérski zlał kielichy oba.
„Zmieścił się Podkomorzy, zmieścił i Starosta;
Ba i jeszcze pełny brat Sandomierzanin!
Bo i cóż się nie zmieści do takiéj ofiary?
A żem Panowie Bracia! Biskup nie poganin,
Więc jako Bóg przykazał dolewam do miary!
Ktoby krople rozłączył, byłby chyba wrogiem;
Jako w winnicy źrało każde grono z Bogiem,
Tak tutaj każda kropla piérwszą i ostatnią:
I każda jest ofiarą i miłością bratnią.
Więc wiwat, kochajmy się! Bracia nieodrodna!
W ręce Podkomorzego!“ —
I wypił aż do dna.
A Szlachta: „Niechaj żyje Senatorska zgoda!
Zdrajca, kto nie wypije i ręki nie poda!“