Tak to mi mawiał niegdyś pan Ksawery —
I wiernie chowam czasy w upominku,
Gdyśmy po łowach nieraz przy kominku
Noce trawili w pogadance szczéréj.
Było to w owym Kalenickim dworze —
Mgły się jesienne wieszały po borze;
Czasem jak całun przerwały się chmury,
I znowu widne po miesiącu góry.
Było to w nocy i już dobrze późno —
Z wieczora czułem, że pod koniem mięknie;
Lecz się z północy wyjaśniło pięknie,
I jasno było, chociaż było mroźno.
Chociaż już zapiał kur i załopotał.
Jeszcze w kominie płonęła buczyna,
I wierny klejnot drzymał u komina,
I ów jaz szumiał i młynek turkotał;
A z tym to szumem i turkotem razem
Biegły godziny nieujętym zdrojem,
I myśli biegły przepuszczane płazem —
A pan Ksawery siedział w krześle swojém,
W końcu mi rzecze: „Na żywego Boga!
Co się to stało u nas czasy temi!
Wszakci do szczęścia była znana droga,
Którą szedł naród wiekami całemi.
Wszak po téj ziemi widne były stopy
Mężów rycerskich, a i Świętych Pańskich:
A dzisiaj wiara potraciła tropy,
I świat się upił w praktykach pogańskich!
Czego tu trzeba? po co szukać daléj?
Wszakżem sam z młodu duchem takim pałał,
I żył tém życiem i kochał i działał,
I znałem ludzi kutych jak ze stali.
Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.