Głos miał potężny: i czy tam bywało
Krzyknie przed siebie „A wolno od czoła!”
Czy na straż tylną w potrzebie zawoła,
To już wyraźnie człeku się zdawało,
Że w ucho mówił, chociaż się nie silił,
A na komendę nawet koń nie zmylił.
Z tego téż miejsca było najdogodniéj,
Kiedy już w stepach było nieco chłodniéj,
W miejscu opatrzyć zająca i strzelić,
Lub się w pochodzie charty rozweselić.
Jeźli Kafarek prześlepił na przedzie,
To już Pan Mohort pewno go dojedzie;
I zawsze bywał, kresy objeżdżając,
Lub na pieczyste, lub do barszczu zając.
A jak Kozacy dostarczali burek,
Tak lisy w rudkach krésowych lisiurek.
Pan Mohort w stepach rad zawsze polował,
I nie jednemu i wilki darował.
Jako nowicyusz ja na lewém skrzydle
Jechałem z razu, i koń mi się zrywał:
Spostrzegł to Mohort — „Jak tam koń w wędzidle?
Czy Waść na przedzie zawsze tylko bywał?
Poskocz no ku mnie!” a więc w jednym skoku
Zebrawszy konia, byłem mu u boku.
„Basta!” zawołał — „Śmiało jeździsz Wasze,
Jeźli tak samo zetniesz się w pałasze,
To nie źle będzie, boś równo osadził,
Byleś mi konia spokojniéj prowadził.
Jakże się Waści w tych polach podoba?
Tu już potrzeba z konikiem od żłoba!
Piérwsze to piérwsze pole na sokole,