Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/236

Ta strona została przepisana.

I rzekł wpatrując się w ów znak pancerny:
Hej! ptaku, ptaku pancernego znaku!
Jak zawsze byłem téj chorągwi wierny,
Tak Królu, Panie! stoję Bożą wolą,
Rany nie bolą — lecz łzy takie bolą.”
I Książę Józef na starca się rzucił,
Sam Król łzę otarł — Hetman się odwrócił...
I słychać było tylko czyjeś łkanie,
I takie było z Dworem pożegnanie.

Kiedy nazajutrz słońce w pełnym blasku
W Wiśle zagrało, poił Mohort konia
W Wiśle na drogę — wtém tętent przez błonia
I jakieś wierzchy wymykają z lasku.

Mohort się spojrzał — a tu jedzie książę
Na czele całéj dobranéj młodzieży,
I woła: — „Teraz Pan Mohort uwierzy,
Że kiedy służba, to i na czas zdążę!

„Z rozkazu Króla mam oddać tę zbroję
I konia z rzędem, i niech Bóg prowadzi!
A jeźli wolno, składam służby moje,
Bobyśmy gościa przeprowadzić radzi.”
 
„I owszem, proszę! — Rzekł Mohort wesoło;
To mi to życie, kiedy takie koło;
Jabym odprawiać miał taką drużynę?
Ja proszę z sobą choć na Ukrainę!”
 
A w tém nadjechał królewski Koniuszy,
Prowadząc konia — koń był wielkiéj duszy,
Oczy jak gwiazdy, jako piekło chrapy,
Szyja jak łabędź, a piersi jak wrota,
Rzęd staro-polski aż kapał od złota,
Choć przysłoniony tureckiemi kapy.