Koniuszy odkrył tyftyk, a u boku
Upięty pancerz i szabla w wytoku,
Szyszak na łęku, a tuż przy szyszaku
Spływa proporzec pancernego znaku.
Spojrzał się Mohort i podumał głową,
Koń parsknął raźno — a on krzyknął — „zdrowo!
Zdrowo mój kosiu! — takiego bachmata
Daj Hetmanowi, a przejdzie kraj świata!”
Pogłaskał konia i nareszcie powié:
„Ha, komu w drogę, temu czas panowie!”
I z koniem ruszył pan Koniuszy przodem,
Książę po lewéj, Mohort po prawicy,
Reszta za nimi, i wolnym pochodem
Jadąc ku Górze, w równéj okolicy,
Spojrzeli czasem ku murom stolicy....
Ranek jesienny był bardzo pogodny,
Ale od wschodu pociągał wiatr chłodny;
Ktoś ich dopędził — patrzą — ktoś w wilczurze
Pędził i stanął — A to ja, Ogiński,
Stary przyjaciel partyi ukraińskiéj,
Z rannym obiadkiem czekam Panów w Górze.
I jakoż w Górze z południa dopiéro
Pana Mohorta pożegnano szczéro...
I tu dopiéro, kiedy na podziękę
Do strzemiennego wyciągnął już rękę,
Siedząc na koniu, pieśń starą zaśpiéwał,
Którą dziękował, gdy podjętym bywał:
„Czas do domu czas!
Zabawili nas!”
Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/237
Ta strona została przepisana.