Bo tu i popis i szkoła nie lada,
Gdy nam podpędzić kazał swoje stada;
Dwa były stada: jedno zwał hetmańskiém,
W niém rosły konie polskiego zawodu,
Drugie nazywał zazwyczaj sułtańskiém,
To już drobniejsze choć wielkiego rodu.
Kiedyśmy stada objeżdżali w koło,
Zawołał ku nam pan Mohort wesoło:
„No tu jest arkan, więc panowie młodzi,
Kto chce mieć konia, niechaj arkan rzuci,
I weźmie konia, co w tabunie chodzi,
I niech na obiad do nas na nim wróci!”
Więc jaki taki w rzemiośle nieznaném
Próbował szczęścia i rzucał arkanem,
Ale daremnie —
„Hej! hej! szczęście nasze,
Że dziś z Tatarem nie wojuje Lasze.”
Zawołał w końcu, gdy spłoszone konie
Już się poczęły rozbiegać po stronie;
Lecz gdy po chwili rozsypane z rzadka
Stanęły znowu — rzekł: — „Oto jest matka!
Ta klacz wilczata, co tutaj na przedzie,
I ona wiecznie całe stado wiedzie;
Dziśby zginęła wzięta z tego stada,
I żadna matka tak już nie przypada
Za swojém dzieckiem, jak za końmi ona,
I jako lwica, tak nie ustraszona.
To postrach wilków, i chociaż już starka,
Utłucze wilków więcej od Kafarka...
A tu ta druga z małą strzałką, gniada,
To już ostatki Wiśniowieckich stada,
Krew arcy-pańska! tego rodu koni
Strona:PL Pol-Dzieła wierszem i prozą.djvu/248
Ta strona została przepisana.