I w uszach biły ciągle tylko dzwony,
I przed oczyma snuły mi się kruki.
„Jak długom leżał bez myśli, bez woli
Nie mogę wiedziéć — ale bez ustanku
Czułem w tym stanie, że coś bardzo boli.
Kiedym się ocknął nareszcie o ranku,
Patrzę — a w celi nie było nikogo —
Robię znak krzyża — a ręka mnie słucha,
Probuję powstać — staję jedną nogą,
Ba daléj drugą, i nabrałem ducha —
I wdziałem szaty, a gdym karabelę
Zdjąwszy z nad łoża przypasał do boku,
Zdrów się uczułem na duszy i ciele.
Wschodzące słońce gorzało w obłoku,
I coś mnie dziwnie nęciło w świat Boży;
Wychodzę — mijam krużganek niezgorzéj,
Schodzę ze schodów i ledwo sam wierzę,
Zkąd taka siła i oddech się bierze.
W dziedzińcu jakaś owiała mnie wonia,
Jak z łąk skoszonych — patrzę, a to lato,
I posłyszałem w stajni rżenie konia;
Wchodzę do stajni — a tutaj jak na to,
Koń kulbaczony rwie się koło żłobu.
Patrzę — mój własny — o czas dla nas obu
W skrytości serca pomyślałem sobie,
I siadłem na koń powoli po żłobie;
Parsknął z radości — nie było nikogo,
A więc z dziedzińca puściłem się drogą,
I ciąglem jechał w świat ku jednéj stronie,
Aż zajechałem tu na dzikie pola;
I taka była znać już Boża wola:
Bo odtąd żyję już tylko w zakonie......