„Aż dnia jednego, przed samą wieczerzą,
Strwożeni bracia korytarzem bieżą,
Więc ich wstrzymuję i pytam, a oni
Mówią że dzwonek Loretański dzwoni
W Pana Mohorta celi, choć zamknięta.
Patrzę na pieczęć, w istocie nietknięta,
Więc rzekłem braciom: — oto palec Pański...
Od wszego złego w modlitwie obrona...
A gdy nas wzywa dzwonek Loretański,
Módlmy się bracia — to Pan Mohort kona.
„Wziąłem gromnicę, wziąłem braci drżących,
I poczniem mówić akty konających...
I łzę serdeczną nie jeden uronił,
A dzwonek ciszéj, coraz ciszéj dzwonił,
I głos się w końcu perełką już sączył,
Ucichł — i rzekłem: — „Pan Mohort zakończył!”
I w téjże chwili korytarze jękły,
I przez sam środek drzwi od celi pękły.
„A więc począłem: — „Wieczny odpoczynek!”
Kiedym się lepiéj rozmówił z Rektorem,
Było to prawie nad samym wieczorem
A i dnia tego i téj samej chwili,
Gdyśmy na grobli krwawy bój stoczyli.
Na to rzekł Rektor: „Wielka to otucha,
Że Bóg nas ostrzegł o téj krwawéj bitwie,
I żeśmy o nim myśleli w modlitwie,
Kiedy Pan Mohort oddawał już ducha.”
Cóż na to mówić? — ledwo do pojęcia,
Jak się to dziwnie nie raz w życiu wiąże;