Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

mi Łukasza; na ławce przy barjerze poznałem Carmen. Wystarczyło mi widzieć ją przez minutę aby zyskać pewność. Łukasz, przy pierwszym byku, złożył jej hołd, jak przewidywałem. Zerwał kokardę[1] z byka, i zaniósł ją Carmenie, która ustroiła się w nią natychmiast. Byk pomścił mnie: Łukasz padł z koniem, który przygniótł mu pierś, byk zwalił się na nich obu. Spojrzałem w stronę Carmen, nie było jej już. Niepodobna mi było wydostać się ze swego miejsca; musiałem czekać końca zapasów. Wówczas udałem się do domu, który pan zna i siedziałem tam spokojnie cały wieczór aż późno w noc. Około drugiej rano, Carmen wróciła i zdziwiła się nieco moim widokiem.
— Chodź ze mną, rzekłem.
— Dobrze, jedźmy! odparła.

Poszedłem po konia, posadziłem ją za sobą i jechaliśmy całą noc nie mówiąc słowa. O brzasku zatrzymaliśmy się, w ustronnej

  1. La divsa, pęk wstążek kolorem swoim oznaczających pastwisko z którego byk pochodzi. Pęk ten przymocowany jest do skóry byka zapomocą haczyka, a szczytem galanterji jest wyrwać go żywemu zwierzęciu i ofiarować kobiecie.