Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani słowa.
— Powiadają... zważcie, że ja powtarzam jedynie to, co słyszałem... powiadają, że don Diego Nawarro miał syna, który, licząc sześć czy siedem lat, zapadł na chorobę ciężką, a tak dziwną, że lekarze nie wiedzieli jakiego lekarstwa się imać. Ojciec, który miał tylko to jedno dziecko, ofiarował liczne wota w wielu kaplicach, dał choremu dotykać relikwij, wszystko napróżno. Zrozpaczony, rzekł jednego dnia... (tak mnie zapewniano) rzekł jednego dnia, patrząc na obraz św. Michała:
— Skoro ty nie możesz ocalić mego syna, spróbuję czy ten, którego depcesz nogami, nie będzie miał większej mocy.
— Ależ to straszne bluźnierstwo! wykrzyknął don Juan, zgorszony w najwyższym stopniu.
— Wkrótce potem, dziecko wyzdrowiało... a to dziecko... to don Garcia!
— Tak, że don Garcia ma djabła w sobie od tego czasu, rzekł parskając śmiechem don Garcia, który się ukazał w tej samej chwili, i który, jak się zdaje, słuchał tej rozmowy, ukryty za sąsiednim filarem. — W istocie, Perico, rzekł zimno i wzgardliwie do zdumionego szkolarza, gdybyś nie