Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

kwiwiru, w chwili gdy mieszczuchy sewilskie, jadące do Kadyksu, zaczynają odczuwać pierwsze dolegliwości morskiej choroby. Niebawem znalazł się w węższej o wiele okolicy rzeki, tak, iż mógł łatwo rozejrzeć się po obu brzegach, a nawet dosięgnąć ich głosem. Wówczas pojawiły się równocześnie po obu brzegach dwie promienne postacie, które zbliżyły się, każda ze swej strony, jakgdyby spiesząc mu na pomoc. Zwrócił zrazu głowę na prawo, i ujrzał starca o poważnem i surowem obliczu, z bosemi nogami, mającego za całą odzież jedynie włosienicę. Zdawało się don Juanowi, że wyciąga doń rękę. Spojrzawszy później na lewo, ujrzał kobietę wysokiego wzrostu, o nader szlachetnych i powabnych rysach, podającą mu wieniec z kwiatów, który trzymała w ręce. Równocześnie spostrzegł, że barka żegluje tam gdzie on chce, bez wioseł, jedynie siłą samej jego woli.
Miał przybić do lądu od strony kobiety, kiedy krzyk, pochodzący z drugiego brzegu, kazał mu odwrócić głowę i zbliżyć się ku tej stronie. Starzec miał oblicze jeszcze surowsze niż wprzódy.
Ciało jego, o ile je odsłaniał, było okryte ranami, sine, splamione skrzepłą krwią. W