Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

chodzili koło kruchty jakiegoś kościoła, don Garcia gwizdnął: ukazał się jego paź, z gitarą w ręku. Don Garcia wziął gitarę i odprawił go.
— Widzę, rzekł don Juan, wchodząc w ulicę Valladolid, widzę, że chcesz bym osłaniał twoją serenadę; bądź pewien, że wywiążę się z zadania ku twemu zadowoleniu. Sewilla, moje rodzone miasto, miałaby prawo wyprzeć się mnie, gdybym nie umiał obronić ulicy od natrętów!
— Nie mam zamiaru stawiać cię na straży, odparł don Garcia. Ja mam tu swoją lubkę, ale i ty także. Każdy niech poluje na swoją zwierzynę. Pst! oto dom. Ty do tej żaluzji, ja do tej, i żywo!
Don Garcia, nastroiwszy gitarę, zaintonował dość miłym głosem piosenkę, w której, jak zwykle, była mowa o łzach, westchnieniach itd. Nie wiem, czy on sam był jej autorem.
Przy trzeciej lub czwartej zwrotce, żaluzje w obu oknach podniosły się bez szelestu i dał się słyszeć lekki kaszel. To znaczyło, że dama słucha. Muzycy ponoś nigdy nie grają wtedy, kiedy się ich prosi albo słucha. Don Garcia złożył gitarę na słupku