Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

dłoni, i wciąż znajdował w nich nieprzeparty argument na korzyść młodzieńców.
— Zresztą, ojcze, rzekł don Garcia tonem wysoce nabożnym, co nam świecka sprawiedliwość? nam chodzi o pojednanie z niebem.
— Do jutra, moje dzieci, rzekł ksiądz na rozstaniu.
— Do jutra, odparł don Garcia; całujemy ci ręce, ojcze, i liczymy na ciebie.
Skoro ksiądz odszedł, don Garcia podskoczył z radości.
— Niech żyje symonia! krzyknął: poprawiła się nasza sytuacja, jak sądzę. Jeżeli sądy się nami zajmą, ten dobry ojciec, w zamian za dukaty które już dostał i te które się spodziewa z nas wyłudzić, gotów będzie zaświadczyć, że jesteśmy w tej sprawie niewinniejsi niż nowonarodzone dziecię. Idź teraz do siebie, miej się na baczności i nie otwieraj póki się dobrze nie upewnisz komu; ja przejdę się nieco po mieście, dowiem się co słychać.
Znalazłszy się w swoim pokoju, Don Juan rzucił się w ubraniu na łóżko. Całą noc nie zmrużył oka, myślał wciąż o morderstwie które popełnił, a zwłaszcza o jego następstwach. Za każdym razem kiedy usły-