ny, słabą odmową z drugiej. Nagłe wejście don Garcji przerwało to sam na sam. Nie był to człowiek, któryby się zgorszył czemś podobnem. Pierwszem jego staraniem było uspokoić donę Teresę. Pochwalił wielce jej odwagę, jej przytomność umysłu, i w końcu prosił, aby zechciała się wstawić za nim do siostry i wyjednała mu łaskawsze przyjęcie. Dona Teresa przyrzekła wszystko czego żądał, owinęła się szczelnie w płaszcz, i odeszła, przyrzekłszy znaleźć się wraz z siostrą jeszcze tego wieczora na przechadzce, w umówionem miejscu.
— Wszystko jak najlepiej, rzekł don Garcia, skoro zostali sami. Nikt cię nie podejrzewa. Korregidor, który ma mnie na wątróbce, uczynił mi ten zaszczyt, iż zrazu pomyślał o mnie. Przekonany był, powiadał, że to ja zabiłem don Christowala. Czy wiesz co go odwiodło od tej myśli? to, że mu powiedziano, iż spędziłem cały wieczór z tobą: masz, mój chłopcze, reputację takiej świętości, że możesz nią obdzielać drugich. Słowem, to jest fakt, że nikt nie myśli o nas. Spryt tej dzielnej Tereni oszczędził nam obaw na przyszłość: zatem, nie troszczmy się już o to, i myślmy wyłącznie o zabawie.
— Ach, Garcjo, wykrzyknął z żalem don
Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.