Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

przestało, z nastaniem sytości, mu się podobać.
— Ot, wielka czarna plama, to i wszystko, mówił wzdychając. Szkoda, że jest tak zeszpecona. Pfuj, to przypomina wieprzową skórę na słoninie. Niech kaduk porwie to znamię! — Jednego dnia spytał Teresy czy nie radziła się lekarza o sposób usunięcia go. Na co biedna panienka odpowiedziała, czerwieniąc się po białka, że niema w świecie mężczyzny, — wyjąwszy jego — któryby widział tę plamę; zresztą niańka mówiła jej, że takie znamię przynosi szczęście.
Pewnego wieczora, don Juan, przybywszy na schadzkę w dość kwaśnym humorze, ujrzał znowuż to znamię, które mu się wydało większe niż innym razem. — Toć to żywy obraz dużego szczura, mówił sam do siebie przyglądając się plamie. W istocie, to potworne! To piętno przekleństwa, podobne temu, którem naznaczono Kaina. Trzeba oszaleć, aby utrzymywać stosunki z podobną kobietą. — Był przykry do ostatnich granic. Dokuczał bez powodu biednej Teresie, która się rozpłakała, i opuścił ją o świcie bez jednego pocałunku. Don Garcia, który wyszedł wraz z nim, kroczył jakiś czas