Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

w milczeniu; poczem zatrzymał się nagle i rzekł:
— Przyznaj, don Juanie, żeśmy się porządnie wynudzili tej nocy. Co do mnie, już mi to kością w gardle staje i mam wielką ochotę wyprawić moją donnę do stu djabłów!
— Głupstwo byś zrobił, rzekł don Juan; Fausta jest urocze stworzenie, biała jak łabędź, i zawsze w dobrym humorze. A przytem tak się kocha! Doprawdy, jesteś bardzo szczęśliwy.
— Biała jest, to prawda; przyznaję że jest biała; ale nie ma kolorów: przy siostrze wydaje mi się niby sowa przy gołębicy. To ty jesteś szczęśliwy.
— Tak sobie, odparł don Juan. Ta mała jest milutka, ale to dziecko. Nie można się z nią rozsądnie dogadać. Głowę ma nadzianą rycerskiemi romansami, i wytworzyła sobie o miłości najdziksze pojęcia. Nie masz wprost wyobrażenia o jej wymaganiach.
— Bo ty jesteś za młody, Juanku, i nie umiesz sobie ułożyć kochanki. Kobieta, widzisz, to jak koń; jeśli jej pozwolisz nabrać złych narowów, jeśli jej nie wpoisz przekomania, że nie darujesz jej najlżejszego kaprysu, nigdy z niej nic nie zrobisz.