Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

dzenia okaziciela, zupełnie tak jakby zlecał swemu intendentowi wyliczyć sto dukatów któremuś z wierzycieli.
Don Juan, śmiejąc się ciągle, ofiarował don Garcji rewanż. Ale ten odmówił. — Jeżeli masz nieco odwagi, rzekł, weź mój płaszcz i udaj się do wiadomej furtki. Zastaniesz tam tylko Faustę, wobec tego że Teresa nie spodziewa się ciebie. Idź za nią bez słowa; skoro raz będziesz w jej pokoju, być może iż dozna chwilowego zdziwienia, może nawet uroni parę łez, ale niech cię to nie kłopoce. Bądź pewien, że nie ośmieli się krzyczeć. Pokaż jej wówczas mój list; powiedz, że jestem ohydnym, zbrodniarzem, potworem, czem ci się żywnie podoba; że na łatwy i szybki sposób zemszczenia się, i bądź pewien że ta zemsta wyda się jej bardzo słodką.
Z każdem słowem don Garcji, djabeł zatapiał głębiej pazury w serce don Juana, i szeptał mu, że to co uważał dotąd za czczy żart, mógłby się dlań skończyć w nader przyjemny sposób. Przestał się śmiać; rumieniec żądzy ubarwił mu czoło.
— Gdybym był pewny, rzekł, że Fausta zgodzi się na zamianę...
— Czy się zgodzi! wykrzyknął bezecnik.