Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

wanie aktu. Oczy jej, nadmiernie rozszerzone, wlepione były w papier. Od czasu do czasu, z pod nieruchomej powieki wymykała się duża łza i spadała spływając po licu. Naraz uśmiechnęła się uśmiechem obłąkanej i krzyknęła:
— To żart, nieprawdaż, to żart? Don Garcja jest tu, zaraz przyjdzie!...
— To nie żart, Fausto. Nic prawdziwszego nad miłość moją dla ciebie. Byłbym bardzo nieszczęśliwy, gdybyś mi nie uwierzyła.
— Nędzniku! wykrzyknęła dona Fausta; ależ, jeżeli ty mówisz prawdę, jesteś jeszcze większym zbrodniarzem niż don Garcia.
— Miłość usprawiedliwia wszystko, piękna Faustynko. Don Garcja porzuca cię; weź mnie na pocieszenie. Widzę oto na tem płótnie Bachusa i Arjadnę; pozwól mi być twoim Bachusem.
Nie odpowiadając słowa, chwyciła ze stołu nóż, i trzymając go nad głową postąpiła ku don Juanowi. Ale on spostrzegł ruch; chwycił ją za rękę, rozbroił ją bez trudu, poczem uważając się w prawie ukarania za ten nieprzyjacielski krok, ucałował ją kilkakrotnie i chciał pociągnąć w stronę kanapki. Dona Fausta była wątła i delikatna, ale gniew dodał jej sił; opierała się don Juanowi, to