Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

krzywione i zmartwiałe w straszliwych konwulsjach, świadczyły że ostatnim jego chwilom towarzyszyły okrutne męczarnie. Mimo że już oswojony z takiemi obrazami, don Juan mimowoli zadrżał na widok tego trupa, którego oczy, szkliste i nabiegłe skrzepłą krwią, jakgdyby wpatrywały się weń z wyrazem groźby. Przypomniał sobie ostatnie zlecenie biednego kapitana, zlecenie, któremu się tak sprzeniewierzył. Mimo to, serce jego, które tak usilnie starał się zatwardzić, otrząsnęło się niebawem z tych wyrzutów. Kazał szybko wykopać rów aby pogrzebać kapitana. Przypadkowo znalazł się jakiś kapucyn, który spiesznie odmówił kilka pacierzy. Pokropiono trupa święconą wodą, przysypano ziemią i kamieniami i żołnierze ruszyli dalej bardziej milczący niż zwyczajnie; ale don Juan zauważył starego muszkietera, który długo szukał w kieszeni, znalazł wreszcie talara, i dał go kapucynowi, mówiąc:
— To na mszę za duszę kapitana Gomare.
Tego dnia, don Juan złożył dowody szczególnej odwagi i narażał się na ogień nieprzyjaciół z taką nieopatrznością, iż możnaby myśleć że szuka śmierci.