Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

którego cię nauczyłem... Bądź zdrów... i, zamiast mszy, niech wszyscy kamraci urządzą tęgą hulankę po moim pogrzebie.
Takie mniej więcej były jego ostatnie słowa. O Boga, o tamten świat, nie zatroszczył się tak samo co kiedy był w pełni sił i życia. Umarł z uśmiechem na ustach, próżność dała mu siłę podtrzymania do końca wstrętnej roli którą odgrywał tak długo. Modesto nie pojawił się już. Cała armja była przekonana, że to on zamordował don Garcję; ale wszyscy gubili się w próżnych domysłach co do pobudek jakie go mogły popchnąć do tego zamachu.
Don Juan żałował don Garcji więcej, niżby mógł żałować rodzonego brata. Powiadał sobie, szalony! że jemu zawdzięcza wszystko. On to wtajemniczył go w wiedzę życia, on zdjął mu z oczu grubą łuskę, która je przesłaniała. „Czem ja byłem nimem go poznał“? pytam sam siebie, a miłość własna powiadała mu, że stał się istotą wyższą od innych ludzi. Słowem, wszystko zło, jakie w rzeczywistości wyrządziła mu znajomość z tym bezbożnikiem, on zmieniał na dobro, i miał dlań za nie całą wdzięczność jaką uczeń winien mieć dla mistrza.