Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

kaw jedną z postaci niosących świece i spytał uprzejmie, co za osobistość mają tam grzebać. Pokutnik podniósł głowę: twarz jego była blada i wychudła jak twarz człowieka, który przebył długą i bolesną chorobę. Odpowiedział grobowym głosem:
— Hrabiego don Juana Maranę.
Ta dziwna odpowiedź sprawiła, że włosy zjeżyły się don Juanowi na głowie; ale w chwilę później odzyskał zimną krew i uśmiechnął się.
— Musiałem się przesłyszeć, pomyślał, albo ten starzec się omylił.
Wszedł do kościoła z konduktem. Śpiewy żałobne zaczęły się na nowo, a towarzyszył im grzmiący głos organów; księża ubrani w żałobne kapy zaintonowali De profundis. Mimo iż silił się zachować pozór spokoju, don Juan czuł, że krew ścina mu się w żyłach. Zbliżył się do drugiego pokutnika, i spytał:
— Co za nieboszczyka grzebiecie? — Hrabiego don Juana de Marana, odparł pokutnik głuchym i przeraźliwym głosem. Don Juan poparł się o kolumnę aby nie upaść. Czuł, że omdlewa, cała odwaga opuściła go. Wśród tego, nabożeństwo odprawiało się dalej, a sklepienie kościelne potęgowało je-