Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

dnie, a don Garcja, zrzucając gwałtownym ruchem wieko na ziemię, powtórzył: — Czy jest nasz? W tej samej chwili podniósł się z poza niego olbrzymi wąż, i, przerastając don Garcję o kilka stóp, gotował się jakgdyby rzucić do trumny. Don Juan krzyknął: „Jezus“ i padł zemdlony na bruk.
Noc była późna, kiedy przechodzący ront ujrzał człowieka leżącego bez ruchu u bram kościoła. Gwardziści zbliżyli się, sądząc że to trup zamordowanego człowieka. Poznali natychmiast hrabiego de Marana i próbowali go otrzeźwić, skrapiając mu twarz zimną wodą; ale widząc że przytomność nie wraca, odnieśli go do domu. Jedni mówili, że jest pijany, drudzy, że oberwał kije od jakiegoś zazdrosnego męża. Nikt, a przynajmniej żaden uczciwy człowiek nie lubił go w Sewilli i każdy miał jakieś słówko do powiedzenia. Jeden błogosławił kij, który go tak dobrze oporządził, drugi pytał ile butelek może się mieścić w tem bezwładnem cielsku. Słudzy don Juana odebrali swego pana z rąk straży i pobiegli po chirurga. Puszczono mu obficie krew i niebawem odzyskał zmysły. Zrazu wyrzucał jedynie oderwane słowa, bezładne krzyki, szlochy, jęki. Stopniowo zaczął się jakgdyby bacz-