Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, jeśli zdołam uzyskać, abyś mnie nie przeklinał.
Don Pedro uśmiechnął się gorzko.
— Dajmy pokój obłudzie, panie de Marana, ja nie przebaczam. Co do moich przekleństw, możesz na nie liczyć. Ale ja nie jestem tak cierpliwy, aby czekać na ich skutek. Mam przy sobie coś skuteczniejszego niż przekleństwa.
To mówiąc, odrzucił płaszcz, z pod którego ukazały się dwa długie rapiery. Wydobył je z pochew i zatknął w ziemię oba.
— Wybieraj, don Juanie, rzekł. Powiadają, że jesteś tęgi rębacz; ja także chlubię się niejaką zręcznością w tej sztuce. Zobaczmyż co potrafisz.
Don Juan uczynił znak krzyża i rzekł:
— Bracie, zapominasz o ślubach, które złożyłem. Nie jestem już don Juanem, którego znałeś, jestem bratem Ambrożym.
— A więc, bracie Ambroży, jesteś moim wrogiem, i, jakiekolwiek imię nosisz, nienawidzę cię i chcę się mścić na tobie.
Don Juan znowuż ukląkł przed nim:
— Jeżeli mojego życia chcesz bracie, bierz je. Ukarz mnie jak zechcesz.
— Nędzny obłudniku! czy myślisz, że