Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

aby mu wydrzeć szablę. Ten ciął go w głowę, zadając mu ranę szeroką ale płytką. Tamango upadł po raz druki. Natychmiast spętano mu ręce i nogi. Bronił się wydając wściekłe okrzyki i miotając się jak dzik ujęty w sieci; ale kiedy ujrzał że wszelki opór jest daremny, zamknął oczy i leżał zupełnie bez ruchu. Jedynie silny i szybki oddech dowodził że jeszcze żyje.
— Do paralusza! wykrzyknął kapitan Ledoux, czarni, których nam sprzedał, uśmieją się serdecznie widząc jego znowuż w niewoli. Tym razem uznają pewnie, że istnieje Opatrzność.
Tymczasem biedny Tamango krwawił silnie. Miłosierny tłómacz, który, poprzedniego dnia, ocalił życie sześciu niewolnikom, zbliżył się doń, opatrzył ranę i wyrzekł parę słów pociechy. Co mógł mu powiedzieć, nie wiem. Murzyn leżał nieruchomo jak trup. Dwaj majtkowie musieli go zanieść jak tobół pod pokład, na miejsce które mu było przeznaczone. Przez dwa dni nie chciał pić ani jeść, ledwie że otwierał oczy. Towarzysze niewoli, niegdyś jego jeńcy, ujrzeli go wśród siebie z tępem zdumieniem. Lęk, który budził w nich jeszcze, był tak wielki, że żaden nie ośmielił się u-