Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

zabrać głos w radzie; ale Tamango, nieugięty jak Korljolan, głuchy był na jego prośby. W nocy, wśród zamętu, poczynił zapas sucharów i solonego mięsiwa. Zdawało się, iż postanowił żyć sam w swojem schronieniu.
Zostawała wódka. Ona bodaj pozwalała zapomnieć o morzu, o niewoli, o bliskiej śmierci. Śpi się, śni się o Afryce, widzi się lasy gumowe, chaty kryte słomą, baobaby których cień okrywa całą wieś. Wczorajsza orgia zaczyna się na nowo. W ten sposób spływa kilka dni. Krzyczeć, płakać, wyrywać sobie włosy, potem upić się i spać, to było ich życie. Wielu zapiło się na śmierć; kilku rzuciło się w morze lub zakłuło nożem.
Jednego ranka, Tamango wyszedł ze swego fortu i posunął się aż do pnia strzaskanego masztu.
— Niewolnicy, rzekł. Duch ukazał mi się we śnie i objawił mi sposób ocalenia was stąd i zawiedzenia do ojczyzny. Wasza niewdzięczność zasługiwałaby abym was opuścił; ale mam litość nad temi kobietami i dziećmi które krzyczą. Przebaczam wam: posłuchajcie mnie.